Jeśli miałaby określić ich ostatnią premierę, użyłaby
tylko jednego słowa.
Porażka.
Nie wiedziała, że w ciągu czterdziestu pięciu minut może
wydarzyć się tyle absurdalnych sytuacji. Nawet w najgorszych snach nie
spodziewała się, że jej ukochana sztuka zamieni się w taki dramat. O ile z
gatunku była dramatem, o tyle to, co się działo na scenie, mogła śmiało nazwać
tragifarsą albo komediodramatem.
Porażka.
Przetarła twarz dłońmi i podniosła się z łóżka. Była tak wyczerpana, że nie
potrafiła zasnąć. Paradoksalnie. Dlatego snuła się po mieszkaniu, co chwila zawadzając
o jakiś mebel. Nawet przestała robić sobie wyrzuty, że może tym obudzić
sąsiadów, którzy zapewne dawno już spali, zważywszy na późną porę. Zrobiła
sobie brzoskwiniową herbatę i usiadła przy stole. Nikłe światło ulicznej
latarni wpadało przez okno i nieco rozpraszało mrok w kuchni. Bezcelowo
wpatrywała się w blat stołu.
Odruchowo zaczęła tupać prawą nogą, co
niejednokrotnie sprowadzało przeróżne głupie pytania odnoście tego kłopotliwego
nawyku. ‘Zimno Ci?’ ‘Denerwujesz się?’ samo wspomnienie tych słów doprowadzało
ją do szału. Ludzie miewali o wiele gorsze przyzwyczajenia, więc czemu nie
mogła sobie leciutko potupywać, kiedy się denerwowała, albo nudziła?
Jęknęła z poirytowaniem i poderwała się gwałtownie. Dopiła
gorący jeszcze napój i założywszy buty i kurtkę, wyszła z mieszkania. Klucze
schowała głęboko do kieszeni i raźnym krokiem wyszła z bloku. Być może to
zmęczenie pomieszało jej zmysły. Dobrze wiedziała, że wychodzenie samemu o
czwartej nad ranem to proszenie się o kłopoty, ale nie dałaby rady wytrzymać w
mieszkaniu. Dusiła się. Uciążliwe myśli kołatały się w jej głowie nieustannym
echem. Przed oczami ciągle miała obraz tragicznych wpadek podczas ostatniego
występu. Złamany obcas, zwichnięta
kostka jej partnera na godzinę przed
rozpoczęciem, przypadkowy chłopak w zastępstwie i cała plejada komicznych
pomyłek w trakcie trwania premiery, co uczyniło ją bardziej improwizacją niż
porządną, wielokrotnie przećwiczoną grą. I to wszystko w ciągu kilku godzin.
Westchnęła ciężko i przystanęła na chwilę. Tak rzadko
widywała spokojne, niemal opustoszałe ulice swego miasta, że nie mogła się
powstrzymać od nacieszenia się tym widokiem. Napawała się tą słodką ciszą
jeszcze chwilę, aż znów ruszyła przed siebie. Rozbudziła się zupełnie i
wydawało jej się, że nie jest tak wymęczona, jak wcześniej. Nocny spacer z
pewnością nie należał do rozsądnych czy nów, ale w tamtym momencie nie żałowała
go ani trochę.
Zatrzymała się przed niewysokim blokiem. Odetchnęła
głęboko i wyciągnąwszy telefon z kieszeni,
wybrała znajomy numer.
- Nawet jeśli nie wpuścisz mnie do środka, to zdrzemnę się
na wycieraczce – oznajmiła ze spokojem. Słaby uśmiech wkradł się na jej usta;
nawet nie musiała słyszeć odpowiedzi, by wiedzieć, jaka ona była. Weszła do
środka i schodami ruszyła na trzecie piętro.
Kiedy dotarła do zamierzone mieszkanie, drzwi były uchylone, jakby specjalnie
zapraszały do wejścia. Westchnęła z politowaniem i zapukała w nie lekko. Po
dłużej chwili pojawił się zaspany właściciel lokum.
- Ach, mój Romeo! Czemuś Ty jest Romeo... – wymamrotała cicho
i obdarzyła go zmęczonym uśmiechem.
- Czemże jest nazwa?
– odpowiedział, wpuszczając ją do przedpokoju - To, co zowiem różą, pod inną nazwą równieby pachniało…
Przyjemne ciepło otuliło jej zmarznięte ciało. Usiadła na
fotelu. Nieustannie zadziwiał ją porządek panujący w mieszkaniu chłopaka.
Spodziewała się raczej czegoś zgoła odmiennego, ale musiała przyznać, że
została miło zaskoczona.
- Nie wiedziałem, jaką lubisz – jego głos wyrwał ją z
zamyślenia – Więc musisz zadowolić się zwykłą herbatą.
Roześmiała się cicho i z wdzięcznością przyjęła
rozgrzewający napar. Nigdy nie smakował
tak dobrze, jak o czwartej nad ranem. I nigdy nie łagodził skołatanej duszy tak
skutecznie, jak właśnie w tym miejscu.
Odstawiła kubek na stolik. Jej towarzysz milczał; nie wiedziała, czy to skutek
zamyślenia, zmęczenia czy onieśmielenia, ale koniec końców, nie miała nic
przeciwko. Spojrzała na niego. Myślami
zapewne był gdzieś daleko i nawet ona nie mogła zgadnąć, gdzie.
Skuliła się i zamknęła oczy. Dlaczego poddawała się tak
nagłej fali zmęczenia, choć wcześniej w ogóle go nie czuła? Co mogło mieć na to wpływ?
Świadomość, że nie jest sama? Jego obecność? To niewielkie, choć przytulne
mieszkanie i atmosfera w nim? Być może. Nie walczyła z sennością. Wiedziała, że
może tu zasnąć. Ufała mu, jak nikomu innemu w tym mieście.
A on, z łagodnym uśmiechem na twarzy, wziął ją na ręce i
ostrożnie ułożył na kanapie. Okrył ją ciepłym kocem i usiadłszy obok pilnował,
by nic nie przerwało jej snu.
- Wznijdź cudne
słońce, zgładź zazdrosną Lunę, która aż zbladła z gniewu, że ty jesteś od niej
piękniejszą.