czwartek, 16 czerwca 2016

rozdział drugi

    Jeśli miałaby określić ich ostatnią premierę, użyłaby tylko jednego słowa.
    Porażka.
    Nie wiedziała, że w ciągu czterdziestu pięciu minut może wydarzyć się tyle absurdalnych sytuacji. Nawet w najgorszych snach nie spodziewała się, że jej ukochana sztuka zamieni się w taki dramat. O ile z gatunku była dramatem, o tyle to, co się działo na scenie, mogła śmiało nazwać tragifarsą albo komediodramatem.
    Porażka.
   Przetarła twarz dłońmi i podniosła się  z łóżka. Była tak wyczerpana, że nie potrafiła zasnąć. Paradoksalnie. Dlatego snuła się po mieszkaniu, co chwila zawadzając o jakiś mebel. Nawet przestała robić sobie wyrzuty, że może tym obudzić sąsiadów, którzy zapewne dawno już spali, zważywszy na późną porę. Zrobiła sobie brzoskwiniową herbatę i usiadła przy stole. Nikłe światło ulicznej latarni wpadało przez okno i nieco rozpraszało mrok w kuchni. Bezcelowo wpatrywała się w blat stołu.
Odruchowo zaczęła tupać prawą nogą, co niejednokrotnie sprowadzało przeróżne głupie pytania odnoście tego kłopotliwego nawyku. ‘Zimno Ci?’ ‘Denerwujesz się?’ samo wspomnienie tych słów doprowadzało ją do szału. Ludzie miewali o wiele gorsze przyzwyczajenia, więc czemu nie mogła sobie leciutko potupywać, kiedy się denerwowała, albo nudziła?
    Jęknęła z poirytowaniem i poderwała się gwałtownie. Dopiła gorący jeszcze napój i założywszy buty i kurtkę, wyszła z mieszkania. Klucze schowała głęboko do kieszeni i raźnym krokiem wyszła z bloku. Być może to zmęczenie pomieszało jej zmysły. Dobrze wiedziała, że wychodzenie samemu o czwartej nad ranem to proszenie się o kłopoty, ale nie dałaby rady wytrzymać w mieszkaniu. Dusiła się. Uciążliwe myśli kołatały się w jej głowie nieustannym echem. Przed oczami ciągle miała obraz tragicznych wpadek podczas ostatniego występu.  Złamany obcas, zwichnięta kostka jej partnera na  godzinę przed rozpoczęciem, przypadkowy chłopak w zastępstwie i cała plejada komicznych pomyłek w trakcie trwania premiery, co uczyniło ją bardziej improwizacją niż porządną, wielokrotnie przećwiczoną grą. I to wszystko w ciągu kilku godzin.
   Westchnęła ciężko i przystanęła na chwilę. Tak rzadko widywała spokojne, niemal opustoszałe ulice swego miasta, że nie mogła się powstrzymać od nacieszenia się tym widokiem. Napawała się tą słodką ciszą jeszcze chwilę, aż znów ruszyła przed siebie. Rozbudziła się zupełnie i wydawało jej się, że nie jest tak wymęczona, jak wcześniej. Nocny spacer z pewnością nie należał do rozsądnych czy nów, ale w tamtym momencie nie żałowała go ani trochę.
   Zatrzymała się przed niewysokim blokiem. Odetchnęła głęboko i  wyciągnąwszy telefon z kieszeni, wybrała znajomy numer.
- Nawet jeśli nie wpuścisz mnie do środka, to zdrzemnę się na wycieraczce – oznajmiła ze spokojem. Słaby uśmiech wkradł się na jej usta; nawet nie musiała słyszeć odpowiedzi, by wiedzieć, jaka ona była. Weszła do środka i schodami ruszyła na trzecie piętro.
  Kiedy dotarła do zamierzone mieszkanie, drzwi były uchylone, jakby specjalnie zapraszały do wejścia. Westchnęła z politowaniem i zapukała w nie lekko. Po dłużej chwili pojawił się zaspany właściciel lokum.
- Ach, mój Romeo! Czemuś Ty jest Romeo... – wymamrotała cicho i obdarzyła go zmęczonym uśmiechem.
- Czemże jest nazwa? – odpowiedział, wpuszczając ją do przedpokoju - To, co zowiem różą, pod inną nazwą równieby pachniało…
   Przyjemne ciepło otuliło jej zmarznięte ciało. Usiadła na fotelu. Nieustannie zadziwiał ją porządek panujący w mieszkaniu chłopaka. Spodziewała się raczej czegoś zgoła odmiennego, ale musiała przyznać, że została miło zaskoczona.
- Nie wiedziałem, jaką lubisz – jego głos wyrwał ją z zamyślenia – Więc musisz zadowolić się zwykłą herbatą.
    Roześmiała się cicho i z wdzięcznością przyjęła rozgrzewający napar.  Nigdy nie smakował tak dobrze, jak o czwartej nad ranem. I nigdy nie łagodził skołatanej duszy tak skutecznie, jak właśnie w tym miejscu.
    Odstawiła kubek na stolik. Jej towarzysz  milczał; nie wiedziała, czy to skutek zamyślenia, zmęczenia czy onieśmielenia, ale koniec końców, nie miała nic przeciwko.  Spojrzała na niego. Myślami zapewne był gdzieś daleko i nawet ona nie mogła zgadnąć, gdzie.
     Skuliła się i zamknęła oczy. Dlaczego poddawała się tak nagłej fali zmęczenia, choć wcześniej w ogóle go nie czuła? Co mogło mieć na to wpływ? Świadomość, że nie jest sama? Jego obecność? To niewielkie, choć przytulne mieszkanie i atmosfera w nim? Być może. Nie walczyła z sennością. Wiedziała, że może tu zasnąć. Ufała mu, jak nikomu innemu w tym mieście.
     A on, z łagodnym uśmiechem na twarzy, wziął ją na ręce i ostrożnie ułożył na kanapie. Okrył ją ciepłym kocem i usiadłszy obok pilnował, by nic nie przerwało jej snu.

- Wznijdź cudne słońce, zgładź zazdrosną Lunę, która aż zbladła z gniewu, że ty jesteś od niej piękniejszą.

1 komentarz:

  1. Wiadomo, jakie to okropne uczucie, kiedy wkładamy w coś mnóstwo wysiłku i ciężkiej pracy, a nasze starania kończą się piękną katastrofą. Złość, rozczarowanie, a nawet rozpacz. I takie poczucie niesprawiedliwości. Bo daliśmy z siebie wszystko, a przez jakieś niezależne od nas czynniki nie wyszło. Rozumiem Alenkę bardzo dobrze. I zazdroszczę, że ma kogoś, do kogo może po prostu przyjść w środku nocy (czy może raczej nad ranem? ;)) i po prostu posiedzieć, wypić herbatę i usnąć w fotelu. Ale pojęcia nie mam kim jest ten facet. Obstawiam Słoweńca. U Ciebie zawsze obstawiałabym Słoweńca XD. I czekam na kolejne rozdziały. Chociaż wiadomo jak jest, mogę je skomentować z duuużym opóźnieniem ;)
    Buziak! :*

    OdpowiedzUsuń