wtorek, 8 listopada 2016

epilog


     W Słowenii przywitała ją noc. Chłodna, wietrzna, ale na niebie migotały nieśmiałe gwiazdy. Nie miała zbyt wiele siły, by je podziwiać. Była wyczerpana. Przez ostre podmuchy wiatru zalała się niechcianymi łzami. Szybko je otarła, niszcząc znikomy makijaż. Ścisnęła mocno rączkę walizki i ruszyła przed siebie. Raz po raz pocierała zmęczone oczy i rozglądała się wokoło. Wśród ludzi, którzy ją otaczali, nie dostrzegła żadnej znajomej twarzy.  Zatrzymała się w pół kroku. Nagłe uczucie żalu ścisnęło ją za serce tak bardzo, że zapragnęła płakać. 
Nikt nie przyszedł?
W sumie, nie mogła oczekiwać niczego innego. Nie po swoim samolubnym zachowaniu.
Zagryzła wargę. Jasne kosmyki wysunęły się spod kaptura i przesłoniły część pobladłej twarzy.  Zakryła twarz dłonią i łapczywie nabrała powietrza. Choć starała się ze wszystkich sił, nie potrafiła się uspokoić. W końcu była tylko dzieckiem zagubionym między przeszłością a teraźniejszością.
     Dawno temu zdecydowała się nie obarczać go ciężarem dziecięcych lat. Chciała iść dalej, z kimś, kto nie oczekiwał od niej niczego – zwyczajnie trwał, dzień po dniu, obserwując, jak zmaga się ze światem. Za tę słodką bierność nigdy nie dziękowała, choć nie potrafiła być mocniej wdzięczna. Kochała jego obecność, modląc się do miłosiernego Boga, by pozwolił jej zostać przy nim jak najdłużej. Dopóki nie nauczy się żyć.
Czy właśnie straciła to wszystko?
Zrobiła krok do przodu. I kolejny. I zanim odsłoniła twarz, została pochwycona. Rozpaczliwy krzyk zamarł jej w gardle.
- W ramach wdzięczności padniesz mi do stóp później, na razie się wstrzymaj – zachrypnięty głos  dotarł do jej uszu. Bezwładnie opuściła ręce, a wzrok wzniosła ku tak drogiej jej sercu twarzy.
    Słowa towarzyszyły jej od zawsze. Znała ich całe mnóstwo w kilku językach, lecz gdy przyszła ta chwila, nie potrafiła powiedzieć nic.
- Następnym razem będziesz spać na wycieraczce. I do końca miesiąca nie zrobię ci herbaty. Obiecuję – Anze mówił z pełną powagą, choć jego oczy błyszczały. I to one go zdradziły. – A teraz, Alenka... – jego głos delikatnie zadrżał.
Słowenka wstrzymała oddech. Chłopak pochylił się nad nią.
- Witaj w domu – wyszeptał.
Nie musieli dłużej powstrzymywać łez pełnych ulgi.
- Wróciłam.
    Kilku przechodniów wlepiało w nich wścibskie spojrzenie. Mimo to, nie zwracali na nich najmniejszej uwagi. Lanisek objął ją, a ona powoli przestawała drżeć z zimna i emocji.
- Alenka.
- Anze.

Tej nocy nie potrzebowali już żadnych słów.
________________________________________________________________
A więc to koniec. Alenka i Anze żegnają się z nami na słoweńskim lotnisku. A ja wciąż nie wiem, czy chcę się pożegnać z Wami. Obiecywałam sobie, że wreszcie z tym skończę, bo męczę tym siebie i innych - wyraźnie straciłam chęć do pisania i opowiadanie, które kiedyś napisałabym w miesiąc, pisałam prawie rok. Ale ja nie umiem odejść od tego skocznego światka, a im bliżej rozpoczęcia nowego sezonu, tym więcej pomysłów pojawia się w mojej głowie. Nie wiem, co będzie dalej. Na pewno nie rzucę pisania. Choć teraz nie mam na to czasu, to jednak daje mi to frajdę i mam z tym związane marzenia. 
Dlatego nie zamykam za sobą tej furtki. Być może wrócę. Ale na razie się żegnam. 
I mam ogromną prośbę, by każdy, kto to przeczytał, zostawił po sobie ślad w komentarzach. Przez ostatnie 3 lata spotkałam tutaj mnóstwo wspaniałych osób. Szczególne podziękowania składam Martynie, Jagódce, Asi, Ani, Oli, Emilce, Aii i Małs. Dziękuję Wam, dziewczyny. Nawet nie wiecie, jak bardzo się cieszę, że Was poznałam.
Tak więc...
Do zobaczenia? Kto wie.
Trzymajcie się.

sobota, 8 października 2016

rozdział piąty

- Narodziliśmy się, by tworzyć historię, pamiętasz?
     Alenka zamrugała oczami. Na moment pogrążyła się w myślach i zupełnie straciła kontakt z otoczeniem. Dopiero lekkie szturchnięcie sprowadziło ją na ziemię. Obróciła głowę i popatrzyła prosto w oczy dawnego przyjaciela.
     Na przestrzeni kilkunastu lat nie zmienił się znacząco.  Jedynie jego oczy stały się smutniejsze, a twarz bardziej zmęczona, zupełnie jakby miała przed sobą spracowanego mężczyznę w średnim wieku, a nie młodego chłopaka u progu kariery.
Odwróciła wzrok.
- Nie bardzo – przyznała szczerze. – Nie pamiętam prawie nic. Przepraszam.
   Mięła w palcach róg swetra. Pomimo tego, że na dworze panowała przyjemna temperatura, od dłuższego czasu drżała z zimna. Cisza, która zapanowała między nimi, doprowadzała ją do szaleństwa.
- Nie masz za co przepraszać, Alena – Japończyk uśmiechnął się przyjaźnie. – Tym lepiej dla ciebie. To znaczy, że żyłaś swoim nowym życiem.
Nie mogła się powstrzymać o kolejnego zdziwionego spojrzenia. Odgarnęła włosy za ucho. Yukiya dokładnie śledził każdy jej ruch, aż poczuła się nieswojo.
- Yuki... Co masz na myśli, mówiąc coś takiego? – zapytała.
     Nerwowy uśmiech zagościł na twarzy skoczka. Nagle stał się jeszcze bardziej przybity niż dotychczas. Natychmiast pożałowała swoich słów.
- Tego dnia, w którym opuściłaś Japonię... Nie przyszedłem, żeby się z tobą pożegnać. Byłem strasznie zły na ciebie – mówił cicho i z trudem, jakby każde słowo kosztowało go mnóstwo wysiłku. – Tak strasznie zły... Ponieważ myślałem, że zostaniesz ze mną na zawsze, choć tak naprawdę wiedziałem, że jesteś zbyt nieuchwytna, by planować przyszłość u twojego boku. I gdy usłyszałem, że wyjeżdżasz, postanowiłem, że nie przyjdę na stację.
Oczy Alenki nadbiegły łzami.
- Byłem pewien, że przez to mnie znienawidzisz. Wtedy łatwiej byłoby ci o mnie zapomnieć i ruszyć dalej. Inaczej byś cierpiała, a ja... Wolałbym nigdy cię nie spotkać, niż zadać ci taki ból. Sam próbowałem nienawidzieć cię z całego serca za to, że mnie opuściłaś. To takie głupie, prawda? Przecież nie miałaś wyboru. Musiałaś jechać z rodzicami. A ja nie pomyślałem, że dla ciebie to też było trudne...
- Yu-
- Kilka dni później, gdy leżałem w łóżku chory, mama dała mi to – wskazał na starą, zniszczoną bransoletkę na lewym nadgarstku.  – Podobno to miał być prezent na moje urodziny, tak? Coś, dzięki czemu pamiętałbym o tobie, nawet gdybyś zniknęła...
Alenka rozpłakała się.
Nie potrafiła opanować fali smutku pomieszanego z rozpaczliwym żalem. Schowała twarz w dłoniach. Próbowała ocierać mokre policzki, ale one zaraz i tak powracały do poprzedniego stanu. Chłopak przysunął się i lekko objął ramieniem. Nie myślał o tym, czy tak wypada, czy nie narusza zasad.
- Nie płacz – prosił, głaszcząc ją po głowie. – To nie jest twoja wina.
- Moja – załkała. – Zapomniałam...
- To dobrze – przerwał jej. Odsunął się nieco, by móc popatrzeć jej w oczy. – Wracaj do życia, które tam zostawiłaś. To jest twój świat, twoje miejsce na ziemi. I nie miej do siebie żalu przez to, co teraz usłyszałaś – tłumaczył. – Jestem szczęśliwy, że mogłem z tobą porozmawiać jeszcze przed moim ślubem. 
   Nie odpowiedziała nic. Wtuliła twarz w materiał jego bluzy i przez chwilę rozkoszowała się bijącym od niego spokojem.
- Już dobrze – wyszeptał, nie przestając jej gładzić po włosach. Mruknęła coś niezrozumiałego, ale wiedział, że czuje się lepiej.
- Co teraz?
     Nawet gdy przecierała zapłakane oczy i co chwilę pociągała nosem, wydawała mu się najbardziej uroczą istotą na świecie zaraz po jego narzeczonej.
- Idziemy dalej – powiedział stanowczo – Ktoś na ciebie czeka, prawda?
Alenka pokiwała głową.
- Tak – przyznała nieco niepewnie. Rodzice, Saki i Anze na pewno się o nią niepokoili .
- A więc od teraz - pamiętaj! – tworzymy swoją historię.
Pokiwała głową.
- Dziękuję, że przyleciałaś.
Alenka wstała. Złamany uśmiech przyozdabiał jej twarz.
- Ja... również dziękuję – powiedziała cicho, speszona –  Yuki, może... Może jeszcze kiedyś się spotkamy?
Skoczek rozpromienił się. Uścisnął jej dłoń.
- Oby jak najszybciej!


    Wracając do domu pani Isshiki czuła, jak jej umęczone niepokojem serce wreszcie staje się wolne i lekkie, jak kilkanaście lat wcześniej. 
__________________________________________________________________
Jeszcze epilog.
Trzymajcie się.

sobota, 6 sierpnia 2016

rozdział czwarty

    Alenka nie przyszła następnego dnia. Ani w sobotę. Ani nawet w niedzielę, co stanowiło haniebne zaburzenie ich utartego zwyczaju, który miał dla nich niemal rytualne znaczenie. Kiedy niedzielny wieczór zamieniał się w bezgwiezdną noc, nie mógł wytrzymać we własnym mieszkaniu, ale dobrze wiedział, że już za późno na odwiedziny, nawet jeśli chodziło o nią. Choć ona przychodziła o każdej porze dnia i nocy, to on wolał nie naruszać cienkiej granicy prywatności między nimi.
     Alenka zawsze otaczała się barierą, za którą kryła się z całą swoją tajemniczością. Nigdy nie próbował jej przekroczyć. Przywykł do tego, że świat jego drogiej przyjaciółki to wyjątkowo  osobiste miejsce. Być może jedyne, w którym mogła zachować prawdziwą twarz.  Co dzień przybierała inne maski. Potrzebowała tego do pracy w jej ukochanym teatrze, ale z czasem zauważył, że nie jest już taka, jak kiedyś. Zupełnie, jakby zapomniała wyjść z roli, którą być może akurat dzisiaj ćwiczyła na scenie.
     Brakowało mu odwagi, by zapytać ją, dlaczego to robi.
Dlaczego, Aluń?

     Po południu przyszedł do siedziby jej pracy i czekał go tam niemały szok.
- Jak to ‘nie ma jej’? -  warknął nieprzyjaźnie, aż niewysoka nastolatka skuliła się w sobie. Mimo to, otrząsnęła się zaraz i wyzywająco spojrzała mu w oczy.
- N i e   m a .  Wyjechała załatwić sprawy z przeszłości.
Anze niemal udławił się własnym oddechem.
- Sprawy..  z przeszłości..? Przecież ona... zawsze..
- No właśnie nie zawsze. Widzę, że tak naprawdę niewiele o niej wiesz – głos Saki był ostry, kompletnie nie pasował do jej delikatnej osobowości. Nerwowo stukała palcem o blat stolika, przy którym siedziała.
- Dokąd?
Nieprzyjazny grymas na zaróżowionej twarzyczce dziewczyny złagodniał. Westchnęła z politowaniem.
- Do Japonii.
    W tamtej chwili zrozumiał, jak mało o niej wiedział. Zdawało mu się, że znali się od samego początku, odkąd tylko pamiętał. Niska, bojaźliwa, wiecznie niezorganizowana kruszynka, którą chciał obronić przed złem świata. Czy w ogóle miał na to szansę? Czy...
    Czy kiedykolwiek uczynił jakiś krok ku temu?
    Czy jego marzenie nie stało się tylko sztandarowym hasłem, którego używał, by uspokoić sumienie?
   Bez słowa wyszedł z budynku, a huk trzaśnięcia drzwiami niósł się echem jeszcze przez kilka dłużych chwil.  Saki powoli wstała i podeszła do okna.
Jak sobie radzisz, Alenka? Spotkałaś się już z nim? Porozmawialiście o przyszłości, której dla was nie było? myślała, zaciskając dłonie w piąstki. Bycie pośrednikiem między przeszłością a teraźniejszością nie należało do prostych zadań, ale zdecydowała się wytrwać do końca. Przecież tylko Alcia uważała ją za swoją cenną przyjaciółkę.

 ~ Meanwhile ~
Japonia, prefektura Hokkaido, miasto Ishikari

    Alena przetarła oczy i sięgnęła po kubek z ciepłym napojem. Obrzydliwe, skrzywiła się w duchu, przełykając odrobinę zielonej herbaty. Nie cierpiała jej z całych sił, ale troskliwa gościnność pani Sakurato nie pozwalała jej na marudzenie. Dlatego cierpliwie znosiła jej niekończące się opowieści, litanie pytań, przesadne karmienie japońskimi specjałami, ale tęskniła za swoim słoweńskim łóżkiem i ulubioną herbatą Earl Grey.
Ach, dom.
    W sumie można byłoby powiedzieć, że do niego wróciła. Ale formalnie mieszkanie, którym się znajdowali, od dwunastu lat należało do rodziny Isshiki. Nawet nie była w stanie stwierdzić, jak wiele się zmieniło od czasu, gdy mieszkała tam z rodzicami. Nie pamiętała prawie nic.
Prawie.
    Podkuliła nogi i oparła głowę o rękę. Czekała, aż właścicielka przybytku wróci z zakupów. Pytanie, które od momentu jej przybycia do kraju Kwitnącej Wiśni kołatało się w jej głowie, wisiało w powietrzu i przytłaczało niepokojącą atmosferą.
    Poderwała się z miejsca, gdy usłyszała dźwięk otwieranych drzwi.  Uśmiechnęła się do starszej kobiety i wyciągnęła ręce po siatki pełne różnych produtków. Kiedy wypakowywały je, panowała między nimi niewygodna cisza, ale Alenka nie potrafiła jej przerwać.
- Pani Isshi-
- Mów mi po imieniu – Japonka przerwała jej, po czym kontynuowała – A poza tym, wiem, o co chcesz zapytać, dziecko – przerwała, lecz zaraz dodała  – On chce się z Tobą pogodzić.
    Słowenka znieruchomiała. Jej szczupłe palce zacisnęły się na opakowaniu z ryżem, aż w końcu tektura załamała się pod naciskiem.
- On? – podniosła na nią wzrok – Ja...  Ja nawet nie pamiętam, jak on wygląda, jak ma na imię... Po co?
     Lista pytań rosła w jej myślach w zastraszającym tempie. Ostatnie dni doprowadziły ją niemalże do szaleństwa. Rzuciła wszystko i poleciała na drugi koniec świata.  Jak na jej stateczne i mało ciekawe życie, to było coś nie do pomyślenia.
- Wiele odpowiedzi uzyskasz, kiedy z nim porozmawiasz – Sakurato obdarzyła Alenkę ciepłym uśmiechem.  
    Pokiwała ze zrezygnowaniem głową i wetchnęła ciężko. Widząc to, pani Isshiki pogłaskała ją po głowie.

- Yukiya Sato. Mieszka dwie ulice stąd.
__________________________________________________________
Ach, ciężko mi się zmotywować. Ale myślę, że już niedługo skończymy tę historię.  Jesteście? 
Pozdrawiam, 
Wasza synne 

niedziela, 3 lipca 2016

rozdział trzeci

    Czy zakochane bohaterki romantycznych powieści powinny być budzone w ten sposób?  Zadawała sobie to pytanie za każdym razem, kiedy jej krótki odpoczynek był brutalnie przerywany. Ale zawsze dochodziła do jednego wniosku.
To nie romantyczna powieść.
I ona nie jest zakochana.
   Przetarła oczy i podniosła się do pozycji siedzącej.
- Jesteś do bólu okrutny.
- A Ty znowu byś zaspała.
    Ciche fuknięcie musiało wystarczyć za niechętne przyznanie mu racji. Wstała i chwiejnym krokiem podeszła do swego przyjaciela, który w pośpiechu przygotowywał śniadanie. Rozejrzała się nieprzytomnie po niewielkiej kuchni i dopiero wtedy zauważyła puste kubki, w których prawdopodobnie miała zrobić coś do picia. Nawet nie musiała o to pytać, kiedy tylko nocowała u niego w mieszkaniu – co zdarzało się nazbyt często – jej rolą było przygotowanie herbaty. Lata praktyki uczyniły ją w tej dziedzinie mistrzem. I, choć on sam nie pochwalał picia nadmiernych ilości tego naparu, to bez najmniejszego zawahania twierdził, że właśnie w jej wykonaniu smakuje mu najlepiej.
    Odstawiła na stół naczynia z parującym napojem. Skrzyżowała ręce na piersiach i w milczeniu obserwowała, jak jej przyjaciel kończy robić kanapki. Uśmiechnęła się nieznacznie. Wtedy, niespodziewanie, chłopak przerwał ciszę.
- Nie powinnaś więcej tu przychodzić – oznajmił spokojnie. Alenka zamarła; otworzyła usta, by coś powiedzieć, ale zabrakło jej słów. Przez dłuższą chwilę analizowała jego wypowiedź, po czym wydała z siebie ciche mruknięcie, na potwierdzenie, że rozumie. Zagryzła wargę i przybrała możliwie jak najbardziej obojętny wyraz twarzy.
   Wyminął ją i postawił talerz obok kubków. Dopiero po tym spojrzał na nią.
- Żałuję... – zaczął i zawiesił na moment głos - ... że nie mam przy sobie telefonu, bo zrobiłbym Ci zdjęcie i oprawił w ramkę. Jeszcze nigdy nie widziałem, żebyś wyglądała na tak przerażoną, jak w tej chwili.
   Zacisnęła drobne dłonie w piąstki i rzuciła się w jego kierunku, gotowa go uderzyć. W myślach obrzuciła go stosem niepochlebnych określeń, ale nadal milczała. Mrugała szybko oczami, by ukryć napływające, niechciane łzy.  Złapał ją za nadgarstki i mocno trzymał. Nie mogła się z nim równać pod względem siły, więc wpatrywała się w niego skrzywdzonym wzrokiem.
- No, już  - słaby uśmiech wkradł się na jego usta – Nie płacz. Widzisz, Alenka... – pochylił się nad nią i wyszeptał do ucha - ... niedługo uzyskasz status mojej narzeczonej wśród sąsiadów. Słyszałem, jak niektórzy tak Cię nazywają.
   Wzdrygnęła się i posłusznie pokiwała głową. Wciąż sprawiała wrażenie nieobecnej myślami i wtedy pożałował, że powiedział coś takiego.
- Anze? – odezwała się nieśmiało, spoglądając na niego – Mówisz prawdę?

    Przytaknął i z ulgą stwierdził, że wyraz jej twarzyczki nieco się zmienił. Ale nie potrafił odgadnąć spojrzenia, które dostrzegł w jej ślicznych, załzawionych oczach.
______________________________________________________
TAAADAAAM! Troszkę szybciej niż ostatnio. 
Trzymajcie się.

czwartek, 16 czerwca 2016

rozdział drugi

    Jeśli miałaby określić ich ostatnią premierę, użyłaby tylko jednego słowa.
    Porażka.
    Nie wiedziała, że w ciągu czterdziestu pięciu minut może wydarzyć się tyle absurdalnych sytuacji. Nawet w najgorszych snach nie spodziewała się, że jej ukochana sztuka zamieni się w taki dramat. O ile z gatunku była dramatem, o tyle to, co się działo na scenie, mogła śmiało nazwać tragifarsą albo komediodramatem.
    Porażka.
   Przetarła twarz dłońmi i podniosła się  z łóżka. Była tak wyczerpana, że nie potrafiła zasnąć. Paradoksalnie. Dlatego snuła się po mieszkaniu, co chwila zawadzając o jakiś mebel. Nawet przestała robić sobie wyrzuty, że może tym obudzić sąsiadów, którzy zapewne dawno już spali, zważywszy na późną porę. Zrobiła sobie brzoskwiniową herbatę i usiadła przy stole. Nikłe światło ulicznej latarni wpadało przez okno i nieco rozpraszało mrok w kuchni. Bezcelowo wpatrywała się w blat stołu.
Odruchowo zaczęła tupać prawą nogą, co niejednokrotnie sprowadzało przeróżne głupie pytania odnoście tego kłopotliwego nawyku. ‘Zimno Ci?’ ‘Denerwujesz się?’ samo wspomnienie tych słów doprowadzało ją do szału. Ludzie miewali o wiele gorsze przyzwyczajenia, więc czemu nie mogła sobie leciutko potupywać, kiedy się denerwowała, albo nudziła?
    Jęknęła z poirytowaniem i poderwała się gwałtownie. Dopiła gorący jeszcze napój i założywszy buty i kurtkę, wyszła z mieszkania. Klucze schowała głęboko do kieszeni i raźnym krokiem wyszła z bloku. Być może to zmęczenie pomieszało jej zmysły. Dobrze wiedziała, że wychodzenie samemu o czwartej nad ranem to proszenie się o kłopoty, ale nie dałaby rady wytrzymać w mieszkaniu. Dusiła się. Uciążliwe myśli kołatały się w jej głowie nieustannym echem. Przed oczami ciągle miała obraz tragicznych wpadek podczas ostatniego występu.  Złamany obcas, zwichnięta kostka jej partnera na  godzinę przed rozpoczęciem, przypadkowy chłopak w zastępstwie i cała plejada komicznych pomyłek w trakcie trwania premiery, co uczyniło ją bardziej improwizacją niż porządną, wielokrotnie przećwiczoną grą. I to wszystko w ciągu kilku godzin.
   Westchnęła ciężko i przystanęła na chwilę. Tak rzadko widywała spokojne, niemal opustoszałe ulice swego miasta, że nie mogła się powstrzymać od nacieszenia się tym widokiem. Napawała się tą słodką ciszą jeszcze chwilę, aż znów ruszyła przed siebie. Rozbudziła się zupełnie i wydawało jej się, że nie jest tak wymęczona, jak wcześniej. Nocny spacer z pewnością nie należał do rozsądnych czy nów, ale w tamtym momencie nie żałowała go ani trochę.
   Zatrzymała się przed niewysokim blokiem. Odetchnęła głęboko i  wyciągnąwszy telefon z kieszeni, wybrała znajomy numer.
- Nawet jeśli nie wpuścisz mnie do środka, to zdrzemnę się na wycieraczce – oznajmiła ze spokojem. Słaby uśmiech wkradł się na jej usta; nawet nie musiała słyszeć odpowiedzi, by wiedzieć, jaka ona była. Weszła do środka i schodami ruszyła na trzecie piętro.
  Kiedy dotarła do zamierzone mieszkanie, drzwi były uchylone, jakby specjalnie zapraszały do wejścia. Westchnęła z politowaniem i zapukała w nie lekko. Po dłużej chwili pojawił się zaspany właściciel lokum.
- Ach, mój Romeo! Czemuś Ty jest Romeo... – wymamrotała cicho i obdarzyła go zmęczonym uśmiechem.
- Czemże jest nazwa? – odpowiedział, wpuszczając ją do przedpokoju - To, co zowiem różą, pod inną nazwą równieby pachniało…
   Przyjemne ciepło otuliło jej zmarznięte ciało. Usiadła na fotelu. Nieustannie zadziwiał ją porządek panujący w mieszkaniu chłopaka. Spodziewała się raczej czegoś zgoła odmiennego, ale musiała przyznać, że została miło zaskoczona.
- Nie wiedziałem, jaką lubisz – jego głos wyrwał ją z zamyślenia – Więc musisz zadowolić się zwykłą herbatą.
    Roześmiała się cicho i z wdzięcznością przyjęła rozgrzewający napar.  Nigdy nie smakował tak dobrze, jak o czwartej nad ranem. I nigdy nie łagodził skołatanej duszy tak skutecznie, jak właśnie w tym miejscu.
    Odstawiła kubek na stolik. Jej towarzysz  milczał; nie wiedziała, czy to skutek zamyślenia, zmęczenia czy onieśmielenia, ale koniec końców, nie miała nic przeciwko.  Spojrzała na niego. Myślami zapewne był gdzieś daleko i nawet ona nie mogła zgadnąć, gdzie.
     Skuliła się i zamknęła oczy. Dlaczego poddawała się tak nagłej fali zmęczenia, choć wcześniej w ogóle go nie czuła? Co mogło mieć na to wpływ? Świadomość, że nie jest sama? Jego obecność? To niewielkie, choć przytulne mieszkanie i atmosfera w nim? Być może. Nie walczyła z sennością. Wiedziała, że może tu zasnąć. Ufała mu, jak nikomu innemu w tym mieście.
     A on, z łagodnym uśmiechem na twarzy, wziął ją na ręce i ostrożnie ułożył na kanapie. Okrył ją ciepłym kocem i usiadłszy obok pilnował, by nic nie przerwało jej snu.

- Wznijdź cudne słońce, zgładź zazdrosną Lunę, która aż zbladła z gniewu, że ty jesteś od niej piękniejszą.

niedziela, 27 marca 2016

rozdział pierwszy

- Alenka?
    Ciepły głos dotarł do uszu zamyślonej dziewczyny i łagodnie sprowadził ją do rzeczywistości.  Odwróciła się do stojącej za nią zmartwionej Saki. Poklepała dłonią wolne miejsce obok siebie. Dziewczyna posłusznie usiadła, podciągając kolana pod brodę.
   Wyglądała jak małe, zasmucone dziecko. Słowenka poczochrała ją lekko po ciemnych włosach i uśmiechnęła się serdecznie.
- Co Cię do mnie sprowadza, Saki? – zapytała, nie odwracając wzroku od jej twarzyczki. Przez chwilę panowała między nimi głęboka cisza, przerywana przez pohukiwanie wiatru w pozbawionych liści konarach drzew.
- Dziwnie akcentujesz moje imię – zauważyła młodsza – Czy... Czy ty naprawdę jesteś stąd? – pytanie opuściło jej usta, zanim je przemyślała. – Ale nie o tym chciałam porozmawiać.  Wiesz, dzisiaj jest niedziela, a w dodatku kończy się sezon w sportach zimowych... Moja siostra rozchorowała się, a ja mam dwa bilety na konkurs w Planicy... Oczywiście to nie ja kupowałam, Nika niemal oddała za nie nerkę i swoją złotą biżuterię,  dlatego nie chcę, by się zmarnowały.. I przyszłam..
    Nawet nie zdążyła zakończyć swojego monologu,został on przerwany przez szczery śmiech Alenki.
- Rozumiem, Saki. Pójdę z Tobą, nie martw się.
   Przez pobladłą twarz nastolatki przebiegł cień zaskoczenia pomieszany z ogromną ulgą. Zanim jednak zabrała głos, by podziękować starszej koleżance, Alenka odezwała się ponownie.
- Ale pod jednym warunkiem – uniosła palec do góry. – Jeśli tylko zacznę za głośno krzyczeć, masz mnie trzepnąć w tą moją pustą głowę, zrozumiałaś? – wskazała na siebie, po czym znów się roześmiała, a razem z nią jej towarzyszka.
- Obiecuję – teatralnie dotknęła prawą dłonią swego serca. Zaraz jednak spoważniała, a kiedy spojrzała na zegarek, wydała z siebie szereg niearchiwizowanych dźwięków. – Jest źle – wyszeptała, z lekka przerażona – Do rozpoczęcia konkursu zostało tylko półtorej godziny, a znając Twoje zdolności... – dramatycznie zawiesiła głos, utkwiwszy wzrok jasnowłosej.
    Prychnęła, ale z niechęcią musiała przyznać jej rację.
- Obiecuję – tym razem ona przyjęła pozę jak do ślubowania – że tym razem się nie spóźnimy. Zbierajmy się!
    A Saki już wiedziała, że to nie miało prawa skończyć się dobrze.
~*~  
    Na teren swojego sektora wpadły z eleganckim, piętnastominutowym spóźnieniem.  Alenka nerwowo otrzepywała kurtkę z kurzu; po drodze wpadła na jakiegoś skoczka i zaliczyła nieprzyjemne spotkanie z ziemią. Niestety, nie mogła liczyć na romantyczną próbę ratowania przed upadkiem; skakajec nawet nie zauważył, że niemal kogoś stratował.
- Saki, w jakim języku Ty z nim rozmawiałaś? – starsza z dziewczyn wspięła się na palce, by zobaczyć, co dzieje się na zeskoku, ale niewiele dane było jej ujrzeć. Ze swoim niezbyt wysokim wzrostem bez trudu wtapiała się w tłum, a stojąc daleko od band, nie widziała praktycznie niczego.
   W odpowiedzi usłyszała westchnięcie.
- To.. był zlepek kilku języków, nie sądzę, by mnie w ogóle zrozumiał – mruknęła ciemnowłosa i podniosła wzrok na telebim. – Oi, Alenka, spójrz. Oto jego kolej. 
   Blondynka natychmiast schowała telefon do kieszeni. Obraz skupionego na swojej próbie Petera niemal wyrył jej się pod powiekami; chciała go dokładnie zapamiętać. Historia działa się na ich oczach. Uniosła się na palcach, kiedy skoczek wybił się z progu.
   Już się odbił, już płynie..
   Bezwiednie poruszała ustami, czując się, jakby również wzbiła się w powietrze. Kiedy chłopak wylądował na 238 metrze, wypuściła powietrze z płuc. Choć chciała krzyczeć z radości, nawet cichy pomruk nie opuścił jej gardła.
   To dopiero koniec pierwszej serii. Ale nawet gdyby była to ostatni skok w sezonie 2015/2016, nie chciałaby wznosić okrzyków na cześć zwycięzcy.
   Pragnęła świętować w ciszy tryumf skoczka, z którego sama nieraz złośliwie drwiła. Tryumf skoczka, który pobił możliwe rekordy w ciągu ostatnich kilku miesięcy.

  Tryumf skoczka, którego kiedyś, przed laty, pozdrowiła na ulicy słabym uśmiechem.
____________________________________________________________
Myślę, że to dobra historia, by się z Wami godnie pożegnać.

niedziela, 13 marca 2016

prolog


'Przeze mnie droga w miasto utrapienia,

Przeze mnie droga w wiekuiste męki,
Przeze mnie droga w naród zatracenia.
Jam dzieło wielkiej, sprawiedliwej ręki.
Wzniosła mię z gruntu Potęga wszechwłodna,
Mądrość najwyższa, Miłość pierworodna;
Starsze ode mnie twory nie istnieją,
Chyba wieczyste - a jam niepożyta!
Ty, który wchodzisz, żegnaj się z nadzieją.'


Boska Komedia

Piekło
Pieśń III
Dante Alighieri



     Kiedy ostatnie słowa odbiły się echem w dużej, zaciemnionej Sali, pełną napięcia ciszę przerwały pojedyncze brawa. Stojąca na środku sceny dziewczyna uśmiechnęła się słabo i ukłoniła. Tonęła w słabym świetle, które nieznacznie rozpraszało mrok w pobliżu miejsca, w którym stała. Odgarnąwszy z twarzy kilka kosmyków jasnych włosów, dygnęła przed niewielką publicznością i powoli ruszyła w stronę kulis, choć ta nazwa zdawała się jej być nazbyt szumna dla tego niewielkiego pokoju.  W przeszłości przez pomyłkę nazwała to miejsce zakrystią. Niektórzy wypominali jej to nawet po   upływie tych kilkunastu miesięcy, odkąd ta sytuacja się wydarzyła.
    Kiedy tylko znalazła się w za kulisami, niewysoka brunetka podała jej kubek z gorącą herbatą i ukłoniwszy się nieznacznie, wycofała się. Tak płochliwe zachowanie wywołało tylko uśmiech na twarzy dziewczyny. Czyż nie były w tym podobne? Obie panicznie reagowały na bliskość obcych ludzi.
    Upijając kolejne łyki napoju czuła, jak przyjemne ciepło rozchodzi się po jej zmarzniętym ciele. Ich miejsce pracy nie posiadało zbyt dobrego ogrzewania, a niewielki budżet ograniczał ich do tego stopnia, że z odczuciem przejmującego chłodu musieli zaprzyjaźnić się na całą zimę, wyłączając jedynie dni spektaklu.
    Zakasłała dwa razy i westchnęła ciężko. Początki przeziębienia coraz mocniej dawały o sobie znać, a wiedziała, że nie może zachorować. Okryła się szczelniej bluzą i gdy dopiła resztę ulubionej Earl Grey, odstawiła kubek na niewielki stolik. Najmłodsza z ich grupy, Saki, bez słowa sprzeciwu sprzątała zwykle garderobę, więc miała pewność, że i tym razem nie zezłości się na nią, gdy zostawi po sobie nieumyte naczynie.
     Zebrała swoje rzeczy i udała się do wyjścia, przepraszając po drodze ich młodszą siostrzyczkę za nadużycie jej cierpliwości i pomocniczości. Choć po kilku godzinach, spędzonych w tym budynku była zmęczona i zziębnięta, musiała jeszcze odwiedzić dobrze znaną krawcową. Obiecała sobie, że zaraz po tej wizycie wróci do domu i porządnie odpocznie, by nie pozwolić rozwinąć się przeziębieniu.

   Z rozmarzeniem spojrzała w przepiękne, bezchmurne niebo i ruszyło nieco opustoszałą uliczką. Mroźne popołudnie zdawało się otulać całe miasto, zalewając je upragnionym, słonecznym światłem. Miękki odgłos kroków odbijał się od ścian kamieniczek, by zaraz utonąć w szumie ulic pełnych życia.  
__________________________________________________
Witam Was w przedostatnią niedzielę tego skocznego sezonu. Ta historia chodziła za mną od Bożego Narodzenia, zmieniałam jej koncepcje, aż wyszło coś takiego. Zapewne nie będzie to długie opowiadanie, ale mam nadzieję, że potowarzyszycie mi w czasie tej drogi.
Trzymajcie się.